Dzień 34. Witaj Słowacjo!

W mojej głowie siedziało: Jak sobie sam poradzę- bez miejsca do spania, bez języka... Może lepiej nie przekraczać granicy? Ale gdzieś tam płonął ognik nadziei, że może jednak będzie dobrze.

Pod mostem na końcu Polski :)
Pod mostem na końcu Polski :)

"Koniec Polski" okazał się być nad spodziewanie blisko. Granice zdecydowałem się przekroczyć w Jurgowie. Polska pożegnała mnie jeszcze kilkoma ładnymi widokami. BTW. Nie jestem pewien czy woda z tej rzeczki na pewno jest pitna :p

Granica
Granica

Dłużyło się i dłużyło, ale w końcu znalazłem się za granicą naszych południowych sąsiadów. Witaj Słowacjo!

A czym przywitała mnie Słowacja? Na pewno rowerzystami spotkanymi w drodze i oczywiście pięknem natury.

Widoki takie jak ten? Norma...
Widoki takie jak ten? Norma...

Było na co popatrzeć i nie mówie tu o urodzie słowackich dziewczyn, która też nie mniej niż góry biła w oczy :D

Z ekipą rowerową w drodze na Chorwację
Z ekipą rowerową w drodze na Chorwację

Jedno z moich ciekawszych spotkań. Podczepiłem się na dłuższy czas do 5- osobowej grupy Polaków. Ludzie ci poznali się na forum rowerowym i umówili na wyjazd do Splittu, czyli ok. 1300km. jazdy, co prawda wyglądałem przy nich pewnie trochę mniej profesjonalnie, ale to wspaniali ludzie i wspaniale mi się z nimi jechało. Aż żal było się żegnać w Popradzie :/

Jabłonka z pięknym widokiem
Jabłonka z pięknym widokiem

Do Lewoczy nie było już tak daleko. Dlatego więc mogłem sobie spokojnie przysiąść pod jabłonką, rozsmakować w jej owocach i rozkoszować pięknem gór :)

Widok na miasto z Marinskiej Hory
Widok na miasto z Marinskiej Hory

Po niemożliwie dłużącym się czasie i moim niedoczekaniu. Moje oczy wreszcie ujrzały to na co czekały!

Od lewej- dyrektor placówki, ja, ojciec Adam i Duszan
Od lewej- dyrektor placówki, ja, ojciec Adam i Duszan

To chyba nocleg, który będę wspominał ze łzami w oczach. A to wszystko ze względu na pana stojącego po prawej stronie. To Duszan- mieszkaniec otuliska św. Franciszka w Lewoczy. "Boss wśró pozostałych mieszkańców". Jak zaczęła się ta historia? Od poszukiwań plebanii, której nie znalazłem, ani przy jednym, ani przy drugim kościele. Gdy już miałem się poddać, dostrzegłem budynek Klastor Minoritov z budynkiem z tyłu, z którego napisu wywioskowałem, że to dom dla bezdomnych. Zadzwoniłem więc dzwonkiem. Przez domofon starałem się opisać swoją sytuacje. Szybciej jednak Dusan otworzył mi drzwi. Następnie załawił mi nocleg, stał się moim przewodnikiem po mieście i przytułku, najchętniej oddałby mi wszystko co miał. Opowiedział wszystko co wiedział... Złoty człowiek. Ale więcej o mojej wizycie w Lewoczy w relacji z dnia następnego ;)

Write a comment

Comments: 0